Strona:Helena Mniszek-Powojenni tom 1.pdf/84

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

utraty kresów... Róża odciąga mnie od niej. Ona, mój jedyny ratunek, bym właśnie w tej otchłani głowy nie rozbił.
— Chcesz za to rozbić sobie życie, to jest równoznaczne...
— Uważałeś Lol, jak ona cudownie otwiera usta, gdy zaczyna mówić, albo, albo jak je czekoladki. Coś jest w tem takiego, że dreszcze chodzą po krzyżu.
— Czy rozmawiamy poważnie?...
— Oczywiście! Kwestja uroku kobiety, która, która będzie żoną, która się nam podoba, jest chyba poważnym tematem, przynajmniej dla mnie.
— Widzisz, War, jeszcze pomiędzy podoba się a — będzie żoną — jest cała przepaść. Przyrzecz mi jedno, oto, że nie przedsięweźmiesz żadnych kroków stanowczych, bez głębokiego namysłu, bardzo głębokiej analizy samego siebie i następstw przypuszczalnych... takiego związku. Daj mi na to słowo...
— No, nie zamykam przecież oczu na wszystko... Jeszcze nie daję nurka w głębinę i... nie widzę żadnego dramatu. Piękna panna, wybornie wychowana... trochę swobodna... Ach nasze panie obecne bywają gorsze... choćby ta Justa Zachłańska.
— Niema tu porównań, mój drogi. Justa jest brzydka, ale jest z naszej sfery i katoliczka.
— Krongold więc zapewne i Róża przejdą wkrótce na ewangielicyzm.
— Aha! Potrzebne im to będzie do interesów.
Milczeli długo. Wkradł się pomiędzy nich jakiś zgrzyt niemiły, który im zamykał usta do zwierzeń poufnych. Czuli obaj, że nie mają sobie nic do powiedzenia, a jednak odczuwali, że ta obcość staje się dla nich ciężką nad wyraz. Edward był uparty, nie chciał zdradzić się przed przyjacielem, że dowodzenia jego są słuszne... Nie chciał się przyznać również, że zagalopował się już nieco wobec Krongoldówny. Ale gorycz z tego powodu odbierała mu zwykłą swobodę myśli. Wiedział, że błą-