Strona:Helena Mniszek-Powojenni tom 1.pdf/76

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Pocóż tak gorąco? Ona tam znakomicie się bawi, aż jej oczy grają.
— To dla mnie — pomyślał War.
A Kmietowicz jakby go odgadł:
— Pod twoim adresem to rozpromienienie.
— Uhym!...
— Trzeba przyznać, że piękna bestyjka.
— Ba!...
— Słuchaj, przecie ona cię poprostu wyzywa oczami, bardzo pewna siebie.
— Mój; drogi, mając tak ciężki trzos, można być pewnym siebie i swego uroku. Patrz, a to kto znowu?...
Kmietowicz obejrzał się... W tem wrzaskliwy głos kobiecy zawołał, jakby kto mosiądz rzucił na kamienie.
— Pan Zebrzydowski!
— Justa Zachłańska — mruknął Edward.
Powstali na powitanie. Pani Zachłańska podała im rękę impetycznie i przedstawiła swego towarzysza.
— Pan Konopski. Siadamy tu, przy was, bo wszystkie stoliki zajęte. Musicie panowie przygarnąć nas, niema rady!
Zasiedli ciasno dokoła marmurowego blatu. Pani Justa zwróciła się do Zebrzydowskiego z jaskrawym śmiechem.
— Cóż pan taki dziś milczący?... Nie widzieliśmy się miljon lat! I z panem również, panie Karolu. —
Kmietowicz podniósł trochę brwi w górę. „Skądże... Karolu?“ pomyślał cierpko.
— Nawet mi panowie nie winszujecie małżeństwa.
— Czy to jeszcze aktualne?...
— Ha, ha, ha. Naturalnie, mój ślub był przed samą wojną.
— Teraz jest po wojnie, nawet po paru wojnach. Może przeto winszować pociech?
— Ha, ha, ha! naturalnie! A panowie nie żonaci? Nie widzę obrączek.