Strona:Helena Mniszek-Powojenni tom 1.pdf/74

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Mam radę jedyną, ale jej nie słuchasz.
— Niech djabli porwą wszystko! — klął Edward, chodząc po numerze krokiem nerwowym, zgnębiony i zły.
Kmietowicz siedział na kanapce rozwalony, z rękoma pod głową, patrzał pobłażliwie na kolegę i jął znowu mówić głosem serdecznym:
— Muszę wracać do siebie, przyjechałem tu tylko na twoje prośby, War, ale widzę, że najlepiej będzie, jak ciebie zabiorę do Małopolski. Tam u mnie w Sęcinach uspokoisz nerwy. Przyjrzysz się naszej pracy i... może zasmakujesz w niej. Głównie chodzi mi o to, że porównasz twoje Pochleby z moją habendą i może cię to do nich lepiej natchnie. Zobaczysz, jak żyją ludzie, którzy nigdy nie mieli Hłowatynów, ani Derbyszcz, ba! dla których Pochleby to magnacka fortuna i jednak żyją, są wreseli, pogodni i wcale na dzikich ludzi nie wyglądają. Może cię to przekona, że nędzarzem nie jesteś. Warszawa cię drażni wyraźnie. Zaczniesz tu po staremu sypać pieniędzmi na lewo i na prawo, a to teraz niebezpieczne i trzeba mieć odwagę, by to sobie powiedzieć jasno i wyraźnie. Jesteś rozbitek, przyznaję, ale każdy rozbitek chwyta się deski ratunku, dla ciebie nie deską, lecz łodzią dostatnią i pewną są Pochleby.
Kmietowicz mówił z serca, bo był do Wara gorąco przywiązany, ale sam czuł, że jego słowa brzmią jakoś inaczej wobec Wara, niżby pragnął i że wywołują całkiem przeciwny skutek. Przez parę tygodni bytności swojej w Pochlebach, Kmietowicz nie portafił zmienić na lepsze usposobienia kolegi, czuł przeto, że teraz tembardziej wszelkie usiłowania nie doprowadzą do niczego. War był w stanie takiego rozdrażnienia, na jakie narazie niema lekarstwa. Kmietowicz postanowił skierować myśl Wara na inne tory.
— Wiesz, chodźmy do jakiej budy na kawę, popatrzymy na ludzi, na kobiety, to ci zrobi dobrze, a wieczorem pójdziemy na operę. Może się spotka kogoś znajomego, może jaką znajomą, coś usłyszymy o polityce...