Strona:Helena Mniszek-Powojenni tom 1.pdf/65

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

a ona za to, że ja ją śmierci z pazurów wyrwał, przez wdzięczność za mnie wyszła, a teraz nieszczęśliwa. I drze się za włosy chłopczysko, a na nią, jak na święty obrazek patrzy. Ona, biedactwo, zaszyła się czasem w kąt w lesie i beczy, a często obrazek jakiś całuje, a jak wejść to go chowa. Myślałem ja sobie — mówił — pewno jakiś kawaler, za Wacka wyszła, a za drugim tęskni. Złość mnie brała, żal za syna. Aż raz, podejrzał ja ją i obrazek z ręki wyrwał. Patrzę, państwo jakoweś, pan starszy i pani, takie, co to poznać odrazu kto zacz. Nie ma co! dziedzice jakieś, jaśnie państwo, tak z miny i z ubrania. Pytam ja — kto to? — tatuś i mamusia — odpowiedziała ze łzami. Takie te łzy niewinne były, takie święte jakieś, że zdjąłem czapkę, daj buch ją w rękę...
— Cichoj dziecko, to ich zabili? — pytam.
— Chłopi zamordowali, w nocy, napadli na dwór, spalili...
— I płacze, zanosi się od łez. Pokazała na serce, na głowę. Tu, powiada, mam ten obraz, do końca życia nie zapomnę! Byłaby i ona zginęła. Jedna chłopka, co była jej mamką, przebrała ją po chłopsku i do ucieczki pomogła. Takie to losy, panie. Nieszczęścia teraz mnożą się jak pluskwy, gdzie spojrzysz, to jakaś bieda... Toż i, mój Wacek nieszczęsny. Dwa lata temu, jak się pobrali z Magdzią i on na wiosnę w tym oto roku przepadł. Ani słychu!
— Chciała i ona znowu z nim jechać, ale Wacek się sprzeciwiał, że to wątła była bardzo i kaszlała, więc zostaliśmy oboje na Sarnach. Pod Warszawę to się tak wyrywała jechać, że trudno było wstrzymać, alem ją zaklął na wszystko, na pamięć jej ojców, żeby została ze mną samotnym. Pewno ją litość wzięła, że ja tu taki sam, jak borsuk w norze, to i została. Przez ręce to leci, a wyręcza mnie w obchodach lasu, ile może. I tak ot, czekamy na Wacka, ale Bóg raczy wiedzieć czy żyje?...