Strona:Helena Mniszek-Powojenni tom 1.pdf/62

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Mimo jednak głodu i gorączki, bo miałem ją ciągle, pełzłem wytrwale do wieczora, czyli trzeci dzień od mojej ucieczki z wozu bolszewickiego.
Dobywałem reszty sił i doprawdy, że dawno bym omdlał lub zaniechał poczwarnego marszu na czworakach, gdyby nie wiecznie żywa wizja postaci matki, trzymająca mnie w napięciu. Ona mi dawała siły niezmożone... Tylko ta wizja!... Mrok już zapadł, gdy nagle z daleka błysnęło światełko. Uczułem ukłucie w sercu, iskra gorąca przebiegła wskroś mojej całej istoty. To światełko zabłysło mi kolorem smółek. Okrzyk radosny wybiegł z moich ust. Zacząłem prędko, prędko biedz na czworakach, jak żaden najżwawszy rak nie potrafi. Ciągnąłem za sobą ciężkie żelazo mej nogi, ale mi to brzemię teraz nie przeszkadzało... Siły miałem potężne, lwie, tylko pamięć mąciła się zupełnie. Smółki zdawały się uciekać i przygasł ich blask, a jam je gonił, gonił, gonił... Resztą świadomości pamiętam tylko, że las się nagle skończył, że smółki zajaśniały mi znowu ogieńkiem, jakby gwiazdką i pamiętam, że mi się wydało, iż matka kładzie mi rękę na głowie z uśmiechem. Wtedy krzyknąłem głośno! Zmąciło mi się wszystko... Jakiś ogień w całem jestestwie, jakiś odgłos niezwykły, tępy... uderzanie siekiery, czy szczekanie psa i wszystko wraz ze mną zapadło się w otchłań...
Zemdlałem...
Odtąd nie pamiętam nic, aż do chwili, ale ta chwila trwała, jak się okazało, całe z górą dwa tygodnie, gdy, otworzywszy oczy z ciężkiego snu, ujrzałem się na łóżku, przykryty kołdrą w jasnej izbie. Na bielonych ścianach wisiały suche zioła i wypchane ptaki. Rozglądałem się ciekawie po schludnym pokoju, nie rozumiejąc, gdzie jestem i co się ze mną dzieje. Mętne wspomnienia jęły tłoczyć się do mojej głowy, jak wątłe pasemka blasków, które wkrótce wytworzyły brzask w mózgu, na tyle wyraźny, iż coraz wypuklej malowały się w jego świetle