Strona:Helena Mniszek-Powojenni tom 1.pdf/28

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

czuciem, splunął przez zęby i zaciął konia. Wóz zadudniał ostro po drodze, biegnącej wzdłuż lasu, po chwili znikł na zakręcie w gąszczach. Żołnierz został sam. Wsparł się mocno na kuli, zdjął czapkę, potarł dłonią spocone czoło, z piersi jego wydobyło się westchnienie ciężkie, aż zarzęziło w płucach. Twarz jego, poryta bruzdami miała wyraz tępy, jaki znamionuje ludzi, którzy przeszli przez mękę życia i których już nic nie dotknie. W tej twarzy — masce obojętnej, żarzyły się oczy, osadzone głęboko, w cieniu czarnych rzęs, pod łukami gęstych brwi, prawie zrośniętych nad osadą nosa, nieco garbatego. Od nosa przez lewy policzek, w stronę skroni, rysowała się blizna od cięcia szablą, druga blizna okalała prawe ucho i na czarnych włosach ostrzyżonych biegła w górę czaszki jak biała niteczka. Usta zmęczone z wyrazem bólu zakrzepłego na nich, obrośnięte były gęstym, czarnym zarostem, sypiącym się bujniej na górnej wardze. Żołnierz poddawał twarz suchą i zmizerowaną chłodzącemu oddechowi jesiennych powiewów. Rozglądał się po polach ciekawie, ale ze smutkiem. Znał te rozległe pola, okryte sinawą srzeżogą jesienną. Łany leżały ciche, jałowe. Nie krasiła ich ruń ozimin, nie były nawet dotychczas przeorane, zgoła obrośnięte krzewiącemi się zuchwale chwastami, jakby od lat nie dotknęła ich niczyja dłoń pracowita. Nigdzie źdźbła szlachetnego zboża, cieszącego oczy ludzkie zapowiedzią przyszłych dorodnych plonów. Głucha pustka na łanach. Przygnębiająca cisza! Nie widać nigdzie stert ze zbożem, nie słychać znamiennego hurkotu młocki, jeno melancholja prawdziwie jesienna rozsnuwa tu swoje białosrebrne moty, z senną ociężałością nudy i apatji. Pomimo łagodnych słonecznych blasków czuć już tchnienie głębokiej jesieni, ale nie tej obfitej, darami Cerery obsypanej, jeno zimnej, suchej, obojętnej. Nie było widać nawet opasłych wróbli, które zwykle stadami opadają stogi i orane pola. Snać i ptactwo wyniosło się w dalsze okolice zrażone martwotą pól.
— Przeszedł tędy huragan... ślady wyraźne — szepnął wędrowiec i... nagle zadrżał na całem ciele, zerwał