Strona:Helena Mniszek-Powojenni tom 1.pdf/200

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Ale ona cała w ogniach, zapytała nagle zupełnie innym głosem:
— Czy nadleśniczy wie, że Wacław nie żyje?
Strzelecki zsunął brwi, cień padł mu na twarz.
— Wie odemnie.
— Czy poznał pana?
Tak, przypomniałem mu się, poznał z trudem rannego pacjenta pani. Był bardzo uprzejmy. Ale odczułem, że stanowisko moje wobec pani trochę go zastanawia. On uważał się tu poniekąd za opiekuna pani. Mówił mi, że domyślał się, iż Wacław zginął i los pani obchodził go żywo.
— Tak, zacny człowiek, był dla mnie bardzo dobry — szepnęła Dada. — Ale ten stary purytanin — zawahała się.
Jerzy zrozumiał.
— Właśnie nastąpiła taka jedna chwila, że uważałem za stosowne pokazać mu list pani Teresy Pobożyny, zapraszający panią do Uchań. To zrobiło doskonałe wrażenie.
W oczach Dady błysnęła radość, rozpromieniła się cała jak zorza.
— Dziękuję panu. Pan jest najzacniejszy z ludzi i kochany.
Nagłym ruchem objęła rękoma Jerzego za szyję i gorące usta przycisnęła do jego twarzy.
— Odnalazłam w panu jakby mego brata Zycha. —
Pod żarem jej ust, Jerzy zapłonął, chciał ją zamknąć w ramionach, nagle zadrżał, ostygł.
— Brata?? Pani Dado!
W jego głosie było tyle wyrazu, że młoda kobieta zmieszała się. Odsunęła się i spłoszonym wzrokiem, patrząc w jego wymowne, chmurne źrenice, odrzekła prędko, przycisnąwszy palce do skroni: