Strona:Helena Mniszek-Powojenni tom 1.pdf/194

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Fala nowego przypływu wspomnień omroczyła jasną twarz Dady.
— W Dawidówce co to się działo na wiosnę! Zych przyjeżdżał zawsze z uniwersytetu na ciągi słonek. Cóż to była za radość! A przedtem liczne zjazdy na toki głuszców. Nocne wyprawy do kniei, budki myśliwskie, skakanie pod takt „pieśni“ głuszca, z ojcem, z Zychem.
Dada zakrztusiła się jakoś szczególnie. Rzuciła głową w tył, czapkę zsunęła z czoła i spojrzała w niebo.
— Ha! było kiedyś wszystko! Było, ale to już nie wróci.
Przytuliła do twarzy przylaszczki, ukryła w nich ciche łzy, które z błękitu jej oczów spadły w błękit wiosennych kwiatów. W tem psy znowu zajazgotały, szarpnąwszy smycze. Ogromny zając wyrwał się opodal z za krzaka i gnał stuliwszy uszy, że jeno migały siwe skoki.
— Ma tu gdzieś legowisko. Starka! Marczaki już są dawno. Hej, co ich teraz na polach! Cicho, bęcwały obrzydłe! wiecie, że was nie puszczę, poco daremnie mi tu jazgotać?
W przylaskach na skrajach łąk śmignęło przed Dadą stadko saren. Pomknęły polotne na stalowych nogach, jeno suche łebki na wyciągniętych szyjach mignęły w gąszczu i błysnęły białe talerze. Ale sfora trzymana mocno nie próbowała się nawet wyrywać, jeno stęknęły pieski obrazą i zgrozą na niepojęte porządki ludzkie, które krzywdzą rodzaj psi, wystawiając je na zbyt trudne do zniesienia pokusy. Zagraj i Żmijka najzajadliwsze kłusowniki spojrzały na Dadę z wyrzutem i żalem. Ugłaskała je nadzieją bliskiego obiadu. Zbliżało się południe, gdy młoda kobieta stanęła na polanie, gdzie była gajówka. Pospuszczane ze smyczy psy skoczyły na podwórze, ujadając wesoło i jęły się gzić z łańcuchowemi brytanami. Do Dady przymaszerował poważnie chowany żóraw, zakwilił i jął ocierać dziób o jej krótką spódniczkę. Pogłaskała jedwabną szyję ptaka.