Strona:Helena Mniszek-Powojenni tom 1.pdf/118

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

tak gorączkowo, jakby i ona słyszała krzyk Tereni, jakby niebezpieczeństwo było blizko. Roman chwycił sakwę na plecy, umocował przy boku rewolwery i ruszył krokiem wojskowym. Olga złapała go za rękę.
— Wolniej! gałęzie trzeszczą pod twojemi stopami. Oni mogą być już blizko. Czy w dobrym kierunku uciekamy?
— Idziemy na południe.
— Skąd wiesz? a może prosto na nich.
— Bądź spokojna I
Ruszyli. Obawy ich sprawdziły się na tyle, że po godzinnym marszu, gdy już słaby brzask świtu przedzierał się przez zwarte korony sosen, usłyszeli tętent przed sobą. Zdrętwieli i przycisnęli się do szerokiego pnia olbrzymiej jodły. O kilkanaście kroków w bok od nich przejechało tęgim kłusem dwuch jeźdźców. Mignęli w ich oczach słabym zarysem sylwetek i znikli. Gdy echo po nich ucichło, Olga szepnęła:
— To posłaniec z poczty do naszej osady i jakiś kozak. Szczęście, żeśmy odeszli stamtąd, prosto w tamtą stronę jadą. Uciekajmy, bo jesteśmy przy leśnym szlaku. Może ich tu więcej jechać. Skierowali się w bok i szli prędko aż do kompletnego wyczerpania. Roman rozglądał się szukając jakiejś skrytki, lecz nie widział jej nigdzie. Był już dzień, gdy znaleźli się wreszcie w gęstwinie drzew starych, zwalistych, i krzaków jałowcu oraz szeleszczącego morza suchych paproci. Było tu pełno zwałów odwiecznych pni, wykrotów, jam, zapadlin. Woń zgnilizny dusiła, czarne oślizgłe liście tworzyły na ziemi kożuch mokry, w którym stopy zapadały głęboko. Pobóg orzekł, że to jedyne miejsce do ukrycia się i wypoczynku. Znalazł głęboki wykrot pod zwalonym pniem. Pogłębił jeszcze tę jamę, wyrzuciwszy z niej jak ze śmietniska kilka naręczy zgniłych liści. Wymościł ją suchym mchem, przykrył gałęźmi i paprociami i utworzył wybornie zamaskowaną kryjówkę. We-