Strona:Helena Mniszek-Ordynat Michorowski.pdf/76

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tęgi złota. Pomiatał nią z naigrawaniem, lecz teraz jest jej odwet.
Michorowski zmoczony przez opary i rosę, przeziębły na ciele i duszy, potknął się o korzeń i runął pod sosnę. Nie wstawał, przylgnął do mchów wilgotnych, ramionami objął chropawy pień drzewa i zapłakał. Wyrwał mu się z piersi płacz, może w niej nieznany jeszcze, bo jakiś dziki, okrutnie rozdzierający duszę; płacz za utraconą panoramą świetlnej egzystencji; płacz witający ruiny — po przepychu.
Rozszlochany głos młodzieńca zlał się z harmonją szumu leśnego, lecz był jego dysonansem. A mgły łagodne, niknąc z pól, już bardziej nasiąkłych blaskiem nieba, pełzły do boru i tu niby puchową zasłoną otulały wątłe ciało Bohdana, którem wstrząsał spazm serdeczny.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

W parę godzin po północy do gabinetu ordynata w Głębowiczach cicho wsunął się strzelec faworyt. Szedł do biurka krokiem strwożonym.
— Co tam? — spytał ordynat.
— Ramzes przygnał sam, bardzo zmęczony i schlastany błotem — zameldował strzelec szeptem.
Długa chwila ciszy.
— Skąd przybiegł?
— Nie wiadomo. Znaleźli konia na dziedzińcu przed stajnią.
— To dobrze. Możesz iść.
Ordynat czuwał do rana. Zrywał się czasem nagle, jakby chcąc biedz na ratunek i znowu siadał.
— Poco, i dokąd?...
Przejmował go tylko lekki dreszcz.




XXIV.

Dzień już był jasny.
Bohdan Michorowski, wydobywszy się z boru, szedł polami, grzęznąc w rosie, w stronę, gdzie bielił się olbrzymi wał oparów, skłębionych jak morskie bałwany. Mgły, wygnane przez dzień, skupiły się wszystkie nad rzeką, przetaczały swe runa potężne nad korytem sinej wody, unicestwiały strome brzegi.