Strona:Helena Mniszek-Ordynat Michorowski.pdf/68

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tego upadnie, i... zrobione! — zawołał Bodzio, zadowolony ze swej polityki.
Takie postawienie kwestji przypadło do gustu staremu Michorowskiemu. Milczał, ale ciągle snuł swe ciche marzenia i zdwoił baczność względem wnuków.
Bohdan nie poruszał już tej sprawy wobec pana Macieja, ograniczał się na delikatnem podsuwaniu jej Waldemarowi. Lecz wkrótce i tu zbankrutował; pewnego bowiem dnia, po powrocie ze Słodkowiec, zaczął Bodzio po swojemu ubolewać nad samotnością Waldemara, potem przeskoczył na zachwyty nad Lucią i w końcu zniecierpliwiony obojętnością ordynata, rzekł porywczo:
— Bo wuj to chyba jest ślepy?! Czyż można nie zauważyć, że ta biedna Lucia kocha się w wuju jak szalona?! To nawet wstyd, to nie po męsku!
— Proszę cię, abyś swoje uwagi zachował dla siebie — rzekł Waldemar bezdźwięcznie.
Byli w gabinecie ordynata. Bohdan chodził po pokoju, ordynat siedział przy biurku.
Młodzieniec umilkł zawstydzony, lecz nagle spojrzawszy na Waldemara, dostrzegł, że ten ma utkwiony wzrok w portrecie zmarłej narzeczonej, wiszącym naprzeciw jego fotela.
Bodzio nigdy się nie namyślał, więc i teraz podszedł gwałtownie do Waldemara i zawołał z niesłychaną brawurą, wskazując na portret:
— Radzę wujowi puścić w trąbę całą tę Stefcię, tak jak ja swoją Annę w Nicei, i ożenić się z Lucią. To będzie najmądrzejsze!
Ordynat zerwał się blady, straszny. Wyciągnął rękę w stronę drzwi z głuchym okrzykiem.
— Wyjdź!... Natychmiast!
Bohdan stał oniemiały. Na twarzy jego czerwoność i bladość spychały się z sobą. Wstyd i obraza zaczęły drżeć na wargach. Postąpił krok naprzód, popędliwe słowa już, już miały bryznąć, ale ordynat powtórzył dobitnie.
— Wyjdź!
Chłopak miał usta zacięte, twarz jak z szarej tektury. Zawrócił i prędko wybiegł z pokoju.
Ordynat, wyczerpany, usiadł, chowając mokre czoło w trzęsących się dłoniach. Po jakimś czasie usłyszał głośny galop konia na podjeździe zamku. Wstał i spojrzał w okno.