Strona:Helena Mniszek-Ordynat Michorowski.pdf/107

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

sam zanurzał głowę w najobfitszych splotach kwiecia i zdawał się połykać je pragnieniem gorących uczuć. Biegał wśród krzewów, ogarniał je ramionami.
Spłoszone ptaki wylatywały z gniazd z kwileniem głośnem, kuropatwy furknęły mu z pod nóg. Wówczas zatrzymał się.
Cicho usiadł pod najpyszniejszym krzewem, zmartwiony, że zmącił swobodę ptakom. Uspokojone ciszą, nadlatywały z powrotem, on zaś przemawiał zaś do nich jak do ludzi. I znowu biegł dalej łąkami, napawał się widokiem źródła, aż wszedł do lasu i stanął nad brzegiem dużego jaru. Prostopadle z pod stóp Bohdana spadały ściany, porosłe odłamami skał. Kamienie pokryte mchem zielonym i siwym tworzyły tu piramidy i groty, jakby ręką ludzką ułożone. Rosły brzozy płaczące, wieczną melancholją owiane, jakby i z maja i z życia nie rade. Młode dębczaki panoszyły się butnie, buki, klony i sosny, pokręcone fantastycznie. Leszczyna rozwija się szeroko, a tu i tam bieliły się śniegiem kwiecia rozkwitłe czeremchy. Na samem dnie jaru z hukiem toczyła się wąska rzeczułka, poprzerzynana porohami kamiennemi, na których woda pięła się w wirach i skrętach.
Naprzeciw Bohdana, w perspektywie, utworzonej pomiędzy drzewami, widać było frontowy szczyt pałacu w Rusłocku. Słońce grało ogniście na blaszanym dachu, migotliwie krzesało płomyki w oknach szczytowych. Bohdan patrzał, patrzał i smutek okrył go, niby płachtą żałobną. Twarz mu zmierzchła, chłód powiał od rzeczułki i wilgocią przejął do kości. Pałac ten przypomniał mu Czerczyn, ale przedewszystkiem Głębowicze. Rok, spędzony w ordynackim zamku, pozostawił w duszy Bohdana niezatarty żywy zawsze blask. Wspomnienie dzieciństwa w Czerczynie, nauki, zabawy po świecie były jakby odległą nutą, poprzedzającą tylko pyszny akord końcowy. Bohdan kochał Głębowicze i kochał ordynata, chociaż od czasu objęcia posady w Rusłocku czuł do Waldemara w duszy swej jakiś drobny, nie dający się określić żal, żal ten wzmagał się, gdy mu było bardzo źle, nikł prawie bez śladu, gdy jakieś przelotne wrażenie natchnęło go otuchą. W marzeniach swych widywał Waldemara z Lucią, skojarzonych już, i tęsknił nietylko za nimi, Ramzesem i Haneczką, lecz i za bełkotem rzeki głębowickiej i za gwarą drzew parkowych. Z rozrzewnieniem uprzytomniał sobie swój pokój, gdzie usługiwał mu wyproszony u ordynata murzyn, dozorca sal myśliwskich. Rozczulał się na wspomnienie robotników,