Strona:Helena Mniszek-Książęta boru.djvu/316

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

bić w powietrzu. Pani Marcinowa, Hania i Wojtuś podbiegli do niego, ale Andrzej ani drgnął. Spojrzał z ironją na starego, wzruszył ramionami i wolno wyszedł z pokoju. Czuł niesmak, był dziwnie z siebie niezadowolony, jakby popełnił czyn nieetyczny, a jednak nie powrócił do dziadka. Ułożył się wygodnie na łóżku i snuł złe myśli. Jest właścicielem Dębna, może rozporządzać nim jak zechce. Zatem najlepiej — sprzeda majątek i z gotówką wyruszy w świat. Zastanowił się, dokąd pojedzie i... co będzie robił? Nauki już mu zmatowiały, zwątpił w dawny ideał, który krzepił go i pobudzał do czynów. W ideał sławy, czuł, że jej nie posiądzie. Za słabe miał siły, mało wytrwałości by dążyć na kolumnę sławy; zbyt ostre i ślizkie szczeble ma ta kolumna, chcąc zdobyć jej szczyt trzeba się nierozstawać z ideałem. On zaś, Andrzej Dębski porzucił ideał dla... wygody, dla prostej sybarytycznej wygody życia. Naukę traktował jako fikcyjny cel siedzenia zagranicą, używania w pełni majątku i młodości. Przesyt już odczuwał, ale walczył z nim jak z wrogiem. Wiedział, że z chwilą krańcowego przesytu, takiej niestrawności duchowej, zostanie rozbitkiem bez treści, włóknem bez mięśni życiodajnych, bez ognia, bez ciepła, że stanie się bryłą bezduszną. Odsuwał od siebie ten fakt, ale i na to miał