Strona:Helena Mniszek-Książęta boru.djvu/310

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

parobka, kłusowały raźnie do stacji kolejowej po młodego dziedzica. We dworze gwar nie ustawał. Pan Marcin z Wojtusiem poszli na polowanie, towarzyszył im Nero. Pani Marcinowa z Hanią, otoczone całym sztabem służebnic kszątały się około wieczerzy, piekły, smażyły, urządzały choinkę dla dzieci wiejskich, pilnowały porządków. W całym domu rozbrzmiewały radosne okrzyki „Jędruś przyjeżdża“, „panicz przyjeżdża“ „młody dziedzic przyjeżdża“.
I uciecha rosła, ciesząc wszystkich.
Około południa Andrzej Dębski zbliżał się do rodzinnego majątku Dębna, po pięciu latach nieobecności. Jechał otulony we wspaniałą dahę reniferową, pomimo to marzł i przeklinał klimat północny. Był skrzywiony, zły na cały świat. Nie miał wcale zamiaru wracać do kraju, ale gdzieś w jakiejś galerji obrazów zobaczył parę staruszków siedzących we dwoje, samotnych przy kominku. Widok ten przypomniał mu Dębno i dziadków. Młodzieniec wzruszony chwilowo postanowił przebyć święta w ich gronie. Teraz żałował. Zimno, ponuro i obco. Rozległe pola okryte śniegiem, stada wron i kawek latają z krakaniem rozgłośnem, wicher dmie i tworzy zasypiska śnieżne. Zaczyna się wiejka.
Andrzej wpada w nastrój grobowy, mono-