Strona:Helena Mniszek-Książęta boru.djvu/300

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Hm! To mosterdzieju ponowa przysłużyła się, nikt nie wie, że my tu mamy pomiędzy sobą narzeczonych. Hm! i to mosterdzieju pokochali się w ten mig, na polowaniu.
— A nie, dziadziu! — przerywa Krysia, to już dawno, nie teraz.
— Tak panie, to rzecz obmyślona i zupełnie poważna, to wypadek jak słusznie mówi panna Krysia — nie dzisiejszy — rzekł pan Artur słodko uśmiechnięty.
— A!... To pan dobrodziej wie o tem cośkolwiek?
— Nawet dużo — odpowiada Artur, myśląc że dziadek żartuje.
— Patrzcie się! A ja myślałem, żem nowinę powiedział. A to panie krotochwila! Widzicie dzieci, odkryto was.
Zwrócenie się dziadka do młodych zdumiało wszystkich.
— Kogo odkryto? — pyta Artur już zły.
— Et, co tam mosterdzieju, lepiej toaścik wniosę.
Staruszek wstał z kieliszkiem, zawołał z pełnej piersi.
— Niech nam żyją i kochają się nasze drogie dzieci Kryśka i Romek Krasocki. Wiwat!
— Co! Co? Co to za żarty? — woła Artur.
Wszyscy przy stole zdumieni. Powstało