Strona:Helena Mniszek-Książęta boru.djvu/242

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Skrzypce piszczą namiętnie, huczy buńczuczny bębenek, żałośnie zawodzi flet. A pary na ubitym i skropionym placu kręcą się zamaszyście, aż tentent biegnie po ogrodzie, tłucze w ściany domu, że szyby brzęczą. Zabawa kipi, roztańczyli się już na dobre. W antraktach brzmią dożynkowe śpiewy, ludek się bawi, szumi, jak rozkolebany bór.
— Hu, ha! — krzyczą chłopcy, dodając sobie ochoty i kręcą w kółko dziewczyny, one zaś drobią i aż im lica kraśnieją z uciechy.
Furkają w powietrzu jasne warkocze kwiatami natkane, warczą nakrochmalone spódnice. A młodzież żartobliwa, coraz to coś zaśpiewa na przekorę pannom:

„Hej, dziewucho, trząchaj sobą,
Bo tańcować ciężko z tobą.
Kołaczesz się kiele boku,
Kiejby torba od obroku“.

Dziewczyny chmurzą się na takie zarzuty niegrzeczne, aż któraś śmielsza, starsza dziewka zaśpiewała odwet.

„Kto was nie zna, ten niewieda,
Że ta z wami zawzdy bieda,
Na dziewuchy wygaduje.
A jak może to całuje.
Bo każdy chłopiec pieees,
Nigdy mu dziewko, niewieeez.