Przejdź do zawartości

Strona:Helena Mniszek-Książęta boru.djvu/240

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Potem następują strofki na wszystkich domowników, mniej lub więcej dowcipne i znowu do dziedziczki:

„Pstry konicek, pstry po polu wywija,
Nasa pani dziedzicka kwitnie kiej lilija...
Plon niesiemy, plon“.

Nareszcie zaintonowali chłopcy basem, a piskliwe soprany dokończyły:

„W naszej spiżarni worki pełne puchu,
Nasz ekonom warczy na ludzi kiej bryś na łańcuchu.
Plon niesiemy, plon“.

Po skończonym śpiewie, przodownice podchodzą do pana i pani, oni zdejmują dziewczynom wieńce z głów. Ale pan nad pszenicznym wieńcem zatrzymał się. Spojrzał groźnie na ekonoma.
— Dlaczego nie Ewka Jakuszówna? — pyta zdziwiony.
Wszyscy milczą, niepewni i zakłopotani.
Ekonom otrząsa się z gniewu za „brysia“, przepycha ludzi i staje przed dziedzicem.
— Gdzie Ewka Jakuszówna? Mówiłem, żeby ona niosła wieniec, najlepsza robotnica. Co to za zmiana?
— Ewka złodziejka, proszę pana dziedzica, nie godna wieńca, kazałem jej zdjąć.
Obywatel zdumiał.