Przejdź do zawartości

Strona:Helena Mniszek-Książęta boru.djvu/238

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dziewczęta i chłopaki postrojeni odświętnie oczekują hasła, aby ruszyć do dworu z przodownicami na przedzie, niosącemi wieniec.
Pełno wrzawy radosnej, gwaru i przyśpiewków, bo układali sobie różne śpiewy na każdego ze dworu, a teraz generalna próba.
Ewka ubrana najskromniej, ale czysto, owiniętą ma głowę jasnemi jak len warkoczami, które poprzetykała krwistą barwą maków. Wieniec swój pszeniczny związuje niebieską wstążką, zabytkiem lepszych czasów.
Właśnie ma już wieniec włożyć na głowę, gdy zjawia się wśród zebranej rzeszy ekonom. Stanął i z dumną miną mówi:
— Ewka Jakuszówna za karę, że wczoraj kradła kłosy na polu dworskiem, przodownicą nie będzie, wieniec poniesie inna dziewka, godniejsza, złodziejkom on nie pasuje.
Jak piorun tak padły słowa ekonoma w zebraną gromadę ludzi. Zakotłowało się. Co? jak?... Co on gada?... Ewka złodziejką?... to nie może być!
Zaczęto się skupiać, pytania zasypały ekonoma, a on, z rękoma, opartemi o boki, prawił głośno i z widoczną uciechą o tem, jak wczoraj w nocy widział Ewkę na rżysku zbierającą kłosy do płachty. Nie pokazał się dziewczynie, bo chciał jej większy wstyd zrobić.
Ewka słucha obelżywych słów z martwą