Strona:Helena Mniszek-Książęta boru.djvu/231

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.




Wieczór sierpniowy zapada wolno, gasną zorze na zachodzie i palą się śliczną różowością, ujętą w seledynowe obramowania. Niebo czyste. Jak szmat lazuru, na który ciśnięto odblask ognia tak lekko zabarwione, niby nikłe a widoczne. Pola okryte złotą lamą rżysk, błyszczą rosą wieczorną i pachną wonią słomy świeżej i rzeźkim a sytym aromatem ziemi. Żniwa skończone. Na polach już tylko dojrzewają jarzyny, oziminy poszły do stodoł, poukładano je w sterty i stogi. Śmigają po rżyskach młode zające, dążąc do łanów łubinu i grochu, przepiórki uciekają piechotą i kwilą pieśń żałosną, pieśń tęsknoty za kłosami. Spokój bezmierny ogarnął przestwór, przyroda zda się cieszyć i napawać ciszą rozlaną dokoła.
Wieczór, więc roboty skończone. Powracają z pól żniwarze z pieśnią wesołą, dziś brzmiącą tryumfalnie. Ostatni łan pszenicy dorżnięto, więc radość w sercach, piosnka na ustach.

„Plon niesiemy, plon
do wielmożnego w dwór.