Strona:Helena Mniszek-Książęta boru.djvu/209

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

niego obmierzły gad o długich nogach tylnych, a krótkich przednich, jakby Allosaurus bajeczny i zaczyna lizać Adasia po twarzy. Język ma gruby, tłusty, pokryty warstwą zimnej, lepkiej śliny. Adaś znosi to okropne lizanie, ale z przestrachem czuje, że gad gryzie go paszczą.
Wstręt i obrzydzenie dosięga szczytu, Adaś krzyknął jak w obłąkaniu, zerwał się i chce uciekać. Wstrzymuje go niebiański widok cudu.
Znikły mary i potwory, na polance jasno, wonno, srebrzysto. Paproć zakwitła! Adaś przeciera oczy i patrzy, jak w odurzeniu narkotycznem. Wielki krzew paproci stoi pyszny, królewsko zielony, a z pośród strojnych jego piór wyrasta kwiat mistyczny, subtelny, jak pajęczyna srebrna-i... dziwny.
Ma postać dziewiczą, jasną, jak mgła zaróżowiona, urocza. Stoi ten kwiat nieziemski i uśmiecha się do niego i wabi, i pociąga siłą niesłychaną. Jest tak piękny i tak zarazem nieprawdopodobny, że Adaś dostaje obłędu.
Nie rozumie, co się z nim stało. Wyciąga ramię, aby zbudzić Hanię z marzenia, czy ze snu, ale Hani obok siebie nie znajduje. Pożarł ją zapewne Allosaurus, a on na to pozwolił. Ach! ten kwiat paproci! więc on doznał łaski oglądania cudu, a biedna Hania... zginęła.
Adaś nagle rzuca się do paproci, pada na