Przejdź do zawartości

Strona:Helena Mniszek-Książęta boru.djvu/171

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Stało się to tak niedawno. Kochała Andrzeja i on ją kochał, wierzyła w to święcie, nie byli z sobą zaręczeni, ale mieli zamiar stanowczy pobrać się jak najprędzej. On kończył studja zagranicą, ona była osłodą i jedyną pociechą starych rodziców. Młoda jej dusza kwitła zapałem, tonęła w marzeniach słodkich, o przyszłem pożyciu z ukochanym. Tęskniła za nim od jesieni, kiedy się ostatni raz pożegnali. Jak pensjonarka liczyła dnie, kiedy Andrzej, po ukończeniu kursów, przyjedzie tu po nią, po swoją Angelę, jak ją nazywał.
A teraz?...
Teraz wszystko runęło. Otchłań otworzyła się przed nią, groźny młot rozpaczy zmasakrował roje marzeń, zgasił zapał, zniweczył szał duszy. Wszystko pokryło się straszną ciemnią. Dla Anielki zamajaczyły mury klasztoru.
To dla niej zbawienie.
Jej ubóstwiany Andrzej ożenił się z inną.
Przed paru tygodniami Anielka otrzymała zawiadomienie o jego ślubie z jakąś nieznaną osobą. Nie pisał bardzo długo, aż nareszcie przysłał suche drukowane ogłoszenie.
Ślub jego odbył się zagranicą, w mieście, w którem studjował. Okrutny ten cios pozbawił Anielkę zmysłów, na razie obawiano się o jej życie, ale dziewczyna, po pierwszem ogłuszeniu, wytrzeźwiała i wpadła tylko w stan