Strona:Helena Mniszek-Książęta boru.djvu/086

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

na drugie, wywrócone do góry dnem, którem fala ciskała wściekle.
Na łodzi Daniłko komenderował.
— Hej rybaki! derżyte sznury, hej żywo! łapaj, trzymaj.
— Derżyś! fala idzie — krzyczą inni zarzucając liny do dwóch czarnych punktów wśród wody.
Przy bladem świetle księżyca, widać jak z łodzi dwie liny zakręciwszy koło, z pluskiem wpadły do wody. Łódz hybotała się na wierzchołku ryczących bałwanów. Głos Daniłka grzmiał ciągle, zaledwo słyszany na brzegu.
— Złapały linu!... złapały!... tiahny żywo, bosakiem za świtki... uratujem! uratujem!.... Chwycił bosak, oddał wiosło innemu, i zręcznie zaczepił płynącego rybaka. Przechylił się w tył ciągnąc z całej siły. Jeszcze chwila wysiłku i na łodzi powstał gwar ogromny. Dwaj rybacy złapali rękoma za burtę, chłopcy porwali ich pod pachy i wciągnęli na czółno.
Ale w tej samej chwili, łódź pochyliła się gwałtownie, ze środka rzeki nadbiegła spiętrzona, hucząca fala i z szumem straszliwym przeleciała nad łodzią, zmiatając z niej jednego z ratujących ludzi. Przeraźliwy krzyk zgłuszył wszystkie inne, koło łódki zaszamotało się, powstał zamęt, wrzask chłopów, lecz gło-