Strona:Helena Mniszek-Książęta boru.djvu/072

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

młody pan i zawołał wesoło miejscowem narzeczem.
— Boże pomahaj! diwczata.
— Diakujem, wielmożny panie — odpowiedziały chórem.
— Czemu nie śpiewacie? takije harne diwczata jak kraski — mówił pan przesuwając oczyma po twarzach dziewcząt, jakby kogoś szukał.
— My już panoczku bohaćko śpiwały — odrzekła najśmielsza pokazując wszystkie zęby.
— A gdzie Damianówna? — zapytał pan.
Dziewczyny obróciły się.
— Fedotka, idy do pana, żywo!
Ona podniosła głowę.
— A czeho?..
— Pan tebe wołaje, idy, — trąciła ją jedna w bok.
Fedotka podeszła parę kroków, pan posunął naprzód koniem, patrzał na dziewczynę z uśmiechem.
— Fedotka, zaprosisz mnie na wesele?..
Dziewczyna spochmurniała.
— Nijakoho wesila ne bude, — odrzekła i chciała odejść.
— Jakto?.. twoj Daniłko wrócił z wojska, a ty jego nie chcesz?..
Dziewczynie krew uderzyła do mózgu, zatrzęsła się od stóp do głowy.
— Wrócił?.. — jęknęła jak nieprzytomna.