Strona:Helena Mniszek-Książęta boru.djvu/050

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Fedotce opadły ramiona.
— Co ty gadasz Maksym? — jęknęła.
Oczy chłopa zaświeciły jak u wilka, błysnęła w nich złośliwość.
— Prawdu gadam, w miasteczku gadali tyż co wojna wielka, i bohaćko narodu na nią poszło, i twój Daniłko poszedł, może tam wże propał. Ty za mnie idy za muż, ja mam taki bilet, że ni najakuju wojnu nie pijdu.
Chłop podszedł do dziewczyny robiąc ruch jakby ją chciał objąć. Fedotka odskoczyła i odpychając go silnie, zawołała.
— Breszesz o wojnie, breszesz że Daniłko poszedł, idy z moich oczów... szczob ty propał!
Chłopa ogarnęła wściekłość.
— Ja pijdu! — krzyknął — bo takoj wiedźmy nie choczu. Do ciebie czort przyjdzie w swaty, z nim będziesz korowaj jeść, ty lepszego nie warta, żydowska córka!
— Z kim będę korowaj jeść, tobie nic do tego, idy taj hodi.
— Z czortem będziesz jeść.
— No to będę, a ciebie nie zaproszę.
— Jab i nie poszedł.
Umilkli, chłop stał w miejscu i patrzał na dziewczynę jak żwawo zbierała bieliznę, smukła i giętka jak młoda brzoza.
— Fedotka daj, pomohu nesty — rzekł wyciągając do niej ręce.