Strona:Hektor Malot - Bez rodziny.pdf/51

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   45   —

— Jaśnie oświecony przedstawicielu władzy, — rzekł, zdejmując nisko kapelusz przed policjantem, — zechciej mi łaskawie pokazać przepis, który wzbrania tak marnym, jak my, linoskokom, występów na miejscach publicznych.
Policjant odpowiedział, że Witalis nie ma z nim rozprawiać, lecz usłuchać go powinien.
— Bezwątpienia, — odpowiedział Witalis, — usłucham pana, skoro się tylko dowiem, na mocy jakiego rozporządzenia dajesz mi pan te rozkazy.
Policjant odwrócił się do nas plecami, a mistrz mój z kapeluszem w ręku, schylony w niskim ukłonie, śmiał się złośliwie zcicha.
Nazajutrz jednak policjant powrócił i przekraczając linę, która tworzyła obwód naszej sceny, przeszkodził nam w samym środku naszego przedstawienia.
— Wasze psy muszą mieć kagańce, — rzekł groźnie do Witalisa.
— Moim psom mam nałożyć kagańce?
— Jeżeli jutro wasze psy nie będą miały takowych, — zawołał policjant, wygrażając nam pięścią, to zapowiadam wam, że wytoczę wam skargę.
— Do jutra zatem, synjorze, — rzekł Witalis, — do jutra.
W czasie, gdy policjant oddalał się wielkiemi krokami, Witalis pozostał schylony w kornym pokłonie, poczem odbył się dalszy ciąg przedstawienia.
Sądziłem, że mój mistrz kupi kagańce dla naszych psów, ale nie uczynił tego. — Wieczór upłynął, a on nie wspomniał nawet o swej sprzeczce z policjantem.
Wtedy odważyłem się sam mu o tem napomknąć.
— Jesteś wieśniakiem i jako taki tracisz zaraz głowę ze strachu przed policją i przed żandarmami. Lecz bądź spokojny, już tak się jutro urządzę, że policjant nie będzie mógł wytoczyć mi skargi, równocześnie zaś moi uczniowie nie będą się czuli zbyt nieszczęśliwymi, a publiczność zabawi się. Ten policjant przysporzy nam