Strona:Hektor Malot - Bez rodziny.pdf/46

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   40   —

stem przy matce Barberin, że widzę nasz domek, a przecież nie rozumiem wcale słów włoskich piosenek, jakie pan śpiewa.
Spojrzałem na niego, — łzy błyszczały mu w oczach.
Przystanąłem tedy i zapytałem:
— Czy sprawiłem panu przykrość memi słowami?
— Nie, moje dziecko, — rzekł mi głosem wzruszonym — przeciwnie, przypomniałeś mi moją młodość, moją przeszłość szczęśliwą. Bądź pewnym, że nauczę cię śpiewać, a ponieważ masz w sobie dużo uczucia, będziesz także poruszał do łez słuchaczy twym śpiewem, będziesz oklaskiwanym, zobaczysz...
Naraz urwał i zrozumiałem, że nie chciał mówić już więcej o tym przedmiocie.
Zaraz dnia następnego zaczął mnie Witalis uczyć czytania i pisania nut. — Pewnego dnia odśpiewałem ku memu wielkiemu zadowoleniu piosnkę, napisaną przez Witalisa na kartce papieru.
Tego dnia Witalis poklepał mnie po przyjacielsku po policzkach, oświadczając, że, jeżeli tak dalej pójdzie, to napewno zostanę wielkim śpiewakiem.
Naturalnie, to wszystko nie mogło być dziełem jednego dnia. Nauka nie mogła mi być regularnie udzielaną tak, jak dziecku, które w szkole przechodzi klasy jedną po drugiej; tylko tedy owedy w wolnych chwilach mógł mi mistrz dawać lekcje.
Codziennie trzeba było przebyć większy lub mniejszy kawał drogi, zależało to od odległości dzielącej jedną miejscowość od drugiej. Trzeba było dawać przedstawienia wszędzie, gdzie mieliśmy widoki zysku; powtarzać role z pieskami i z Żolisiem; wreszcie przyrządzać sobie samym śniadania i obiady. Dopiero po tych wszystkich czynnościach można się było zająć czytaniem albo muzyką; najczęściej bywało to na postoju pod cieniem drzewa, lub na stosie kamieni, a za stół służyła mi murawa, lub droga.