Strona:Hektor Malot - Bez rodziny.pdf/42

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   36   —

Gromadka dzieci poczęła biec za nami, potem kilku wieśniaków, a gdy przybyliśmy na plac, byliśmy naokół otoczeni tłumem.
Nasza scena została prędko urządzoną; przywiązaliśmy sznur do czterech drzew, tworząc w ten sposób długi czworobok, pośrodku którego zajęliśmy miejsce.
Pierwsza część przedstawienia składała się z różnych sztuczek, wykonywanych przez pieski; lecz na czem te sztuczki polegały, tego nie wiem, bo zajęty byłem powtarzaniem mej roli i pełen niepokoju.
Przypominam tylko sobie, że Witalis zastąpił piszczałkę skrzypcami, na których przygrywał pieskom do tańca, to znów dobywał z nich tony dźwięczne, a tkliwe.
Po ukończeniu pierwszej sztuki, Kapi wziął w pyszczek skarbonkę i obchodził z nią na dwóch łapkach szanowną publiczność.
W tym czasie Witalis nie mówiąc słowa, ale nie spuszczając z oczu skarbonki, wygrywał wesołe melodje na swych skrzypcach, to wznosząc, to spuszczając je podług taktu.
Wkrótce Kapi powrócił do swego metra, przynosząc mu z dumą pełną skarbonkę.
Teraz przyszła kolej na mnie i na Żolisia.
— Panowie i panie, — rzekł Witalis, gestykulując jedną ręką smyczkiem, a drugą skrzypcami, — teraz idzie dalszy ciąg naszego przedstawienia, odegramy zachwycającą komedyjkę pod tytułem: „Służący pana Żolisia“.
Ta komedyjka była pantominą, czyli sztuką nie słowami, lecz gestami i minami wyrażoną. Lecz Witalis objaśniał słowami pojedyńcze sceny.
Grając zcicha melodję wojenną, zapowiedział najpierw wejście pana Żolisia, generała angielskiego, który swój wysoki stopień wojskowy i swój majątek zdobył w walkach z Indjanami. Do tego czasu pan Żoliś miał za służącego pieska Kapi, ale chce teraz wziąć sobie człowieka do posługi, gdyż środki jego pozwalają mu