Strona:Hektor Malot - Bez rodziny.pdf/108

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   102   —

nie dostaniesz ziemniaków za twe zuchwalstwo. Rikardo, mój ulubieńcze, zasłużyłeś sobie na tę rozrywkę przez twą uprzejmość. Zdejm rzemyczki.
Rikardo zdjął ze ściany bat z krótką rączką, o dwóch rzemyczkach, zakończonych wielkiemi, mosiężnemi gałkami.
Tymczasem ten, któremu brakło grosza, obnażył się do pasa.
— Zaczekaj trochę, — rzekł Garofoli ze złym uśmiechem, — może nie będziesz sam, a jest to zawsze przyjemnie mieć towarzystwo i prócz tego Rikardo nie będzie potrzebował zabierać się do roboty po kilka razy.
Wtedy podeszło jeszcze kolejno dziesięcioro dzieci, które składały obrachunki. Znalazło się jeszcze czterech, którzy żądanej sumy nie mieli.
— Więc aż pięciu tych rabusi, którzy mnie okradają i obrabowują, — wołał Garofoli jęczącym głosem, — otóż co to znaczy być zbyt wspaniałomyślnym! Z czego mam zapłacić dobre mięso i smaczne kartofle, które wam daję, jeżeli nie pracujecie?
Rikardo trzymał bat w ręku, a pięciu skazańców stało ustawionych obok niego.
— Ty wiesz, Rikardo, — rzekł Garofoli, — że nie patrzę na ciebie, bo widok tych plag nie służy mi, lecz słucham i podług odgłosu oceniam siłę uderzeń. Zabierz się z całych sił do dzieła, mój miły, gdyż tem zapracujesz sobie na twój kawałek chleba.
Za drugiem uderzeniem skazaniec wydał żałosne westchnienie, za trzeciem krzyk przerażający.
Pierwsze świśnięcie bata wycisnęło mnie samemu łzy w oczach.
Szczęściem nic więcej z tego nie widziałem.
Drzwi otworzyły się i Witalis wszedł. — Jeden rzut oka wystarczył mu do zrozumienia, co oznaczały krzyki, jakie słyszał, idąc po schodach. Dobiegł do Rikarda, wyrwał mu bat z ręki, poczem zwracając się