Len kwitł w całej pełni. Miał przepiękne, delikatne, błękitne kwiaty. Słońce go oświecało i ogrzewało, chmury poiły wodą. Był czysty, jak wykąpane małe dziecko, które uszczęśliwia pocałunek matki.
— Ludzie powiadają — dumał len — że wyrosłem wspaniale i że będzie ze mnie prześliczne płótno. Ach, jakże jestem szczęśliwy! Spełnię rzecz wielką! Rzeźwi mnie niesłychanie słońce i smakuje mi deszcz! Jestem chyba najszczęśliwszy na całej ziemi!
— Ha, ha, ha! — odparły kołki płotu. — Nie znasz świata, jak my! Pełno u nas sęków, wiedz o tem!
Rzekłszy to zanuciły kołki:
Dziwnie się plecie
na bożym świecie
I basta!
— Nie! — odparł len. — Jutro znowu zaświeci słońce i spadnie deszcz! Czuję że rosnę i kwitnę! Ach, jestem chyba najszczęśliwszy z wszystkich!
Ale dnia jednego przyszli ludzie, porwali len za czuprynę i wyrwali z korzeniem. Bolało to bardzo. Potem zatopili go we wodzie i przypiekali nad ogniem! Strach co wycierpieć musiał.
— Szczęście nie trwa wiecznie! — powiedział sobie. — Trzeba czasem znieść przeciwności losu!