Strona:Hanns Heinz Ewers - Opętani.djvu/137

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

przegrał i teraz sport sobie robił z tego, by zawsze grać: „Va banque”. W Algierze sam bronił ksaru; gdy wszystkie szarże padły, objął dowództwo nad dziesięciu legionistami i dwoma tuzinami goumierów, i utrzymał tę jamę, dopóki po kilku tygodniach nie nadeszły posiłki. Wtedy po raz pierwszy otrzymał galony; trzy razy je dostawał i zawsze potem je tracił. Tak jest zwyczajnie w legionie: dziś sierżant, a jutro znów pospolitak. Jak długo są w polu, wszystko idzie dobrze, ale to nieskrępowane umiłowanie wolności nie może znieść miejskiego powietrza, jakikolwiek dziki żart zaraz zjawić się musi. — Ten kadet był także właśnie tym, który na Czerwonem Morzu za generałem do morza wskoczył, gdy tenże na gangwayu się pośliznął i wpadł do wody. Wśród radości załogi wyłowił go, nie troszcząc się wcale obecnością olbrzymich rekinów — —
Jego błędy? Pił — — jak piją wszyscy legioniści. I jak wszyscy oni był kobieciarzem i zapominał nieraz, najpierw pięknie poprosić o pozwolenie. A prócz tego — no, pewnie, traktował on tubylców przeważnie en canailles, jako zło konieczne. Ale po za tem wspaniały chłopak, dla którego żadne jabłko nie wisało za wysoko. Zdolny był: po kilku miesiącach lepiej mówił on paplaniną żółtych krajowców, aniżeli ja po tylu latach przepędzonych w moim Bungalow. A manier, których nauczył się w dzieciństwie, nawet w legionie nie zapomniał. Koledzy sądzili, żem sobie w nim szczególniej upodobał. No, tak źle nie było, ale znosiłem go i był mi rzeczywiście bliższym, aniżeli inni. Rok cały był on w Edgardhofen i często do mnie przychodził; potężną on dziurę wypił w mojej piwnicy. Ten nie mówił: — Dziękuję, — już przy czwartej szklance, — jak pan to robi! Pijże pan. — Bana, nalewaj!