wciąż spać — aż w końcu powoli przychodzi kres, który się wita z zadowoleniem, bo wreszcie będzie się można wyspać. Ci, którzy zmarli na anemię, wygrali wielki los, zarówno i ci, którzy padli w walce. Boże, nie należy wprawdzie do przyjemności umierać z powodu zatrutej strzały, ale idzie to szybko, kilka godzin. Ale iluż tak zmarło — zaledwie jeden na tysiąc. A szczęście, które się stało ich udziałem, musieli gorzko opłacić, jeśli przypadkiem żywcem dostali się w ręce tych żołtych, świńskich psów. Był wśród nich Karol Mattis, dezerter, kirasyer niemiecki, kapral pierwszej kompanii, wspaniały chłopak, nie cofający się przed najszaleńszem niebezpieczeństwem. Gdy posterunek Gambetta zaatakowała tysiąckrotna przemoc, postanowił, wraz z dwoma innymi, prześliznąć się i dać znać o tem do Edgardhafen. W nocy napadnięto na nich, jeden z nich padł. Mattis dostał postrzał w kolano. Wtedy posłał swego kolegę dalej, a sama wstrzymywał trzy setki tych z pod czarnej chorągwi, by osłonić ucieczkę tamtego. Wreszcie chwycono go, skrępowano mu ręce i nogi i przywiązano go do pnia drzewa, tam po drugiej stronie na nadbrzeżnej mieliźnie rzeki. Trzy dni tam leżał, aż go krokodyle pożarły, powoli, kawałek po kawałku, ale pewno litościwiej, aniżeli ich dwunożni współmieszkańcy. Pół roku później chwycili oni Henryka Oldenkotta z Maastrich, olbrzyma na siedm stóp, którego niebywała siła stała się jego nieszczęściem, gdyż mocno podpity, uderzeniem jedynie pięści zabił własnego brata. Legion uratował go przed więzieniem, ale nie przed sędziami, których tu znalazł. Tam w dole, w ogrodzie, znaleźliśmy go, jeszcze żyjącego: rozpruli mu brzuch, wyjęli wnętrzności; jamę brzuszną napełnili szczurami, a potem brzuch sztucznie zeszyli. Porucznikowi Hendelimont i dwom pospolitakom, wbili rozpalone szpilki w oczy,
Strona:Hanns Heinz Ewers - Opętani.djvu/135
Wygląd