nie może nas to dotknąć. Niech się drapie, kto ma liszaj;
nasza skóra zdrowa.
To jest niejaki Lucyan, synowiec Króla.
Ofelia. Objaśniasz, Mości Książę, tak dobrze, jak
chór[1].
Hamlet. Gotówem slużyć Pani za epilog nawet, by-
leby tylko było szczęśliwe rozwiązanie.
Ofelia. Kolący masz dowcip, Mości Książę.
Hamlet. Odpokutowałabyś, Pani, niejednym jękiem
stępienie mi kolca.
Ofelia. Coraz to lepiej i coraz to gorzej.
Hamlet. Tak powinny-byście brać sobie mężów. —
Dalej, morderco; zrzuć twą przeklętą larwę i zaczynaj.
Już kruk krakaniem do zemsty daje hasło.
Lucyan. Myśl czarna, ręka pewna, płyn dzielny; czas sprzyja,
Nie tamuje zamiaru obecność niczyja.
Szary wyskoku, w północ z zbójczych ziół zebrany,
Po trzykroć pod Hekaty[2] klątwą gotowany,
Władzę twą czarodziejsko-straszną w swem rozwiciu
Okaż niezwłocznie na tem zdrowem jeszcze życiu.
Hamlet. Truje go w jego własnym ogrodzie dla za-
grabienia jego państwa. Nazwisko tamtego jest Gonzago;
rzecz autentyczna i we włoskim tekscie wybornie opisana.
Teraz zobaczymy, jakim sposobem morderca pozyskuje
miłość żony Gonzagi.
Ofelia. Król powstaje.
Hamlet. Jakto? strwożony fałszywym alarmem!
Królowa. Co ci jest, Panie?
Poloniusz. Niech skończą widowisko!
Król. Światła! — Wychodźmy.
Poloniusz. Światła! światła! światła!
Hamlet. Niech ryczy z bólu ranny łoś,
Zwierz zdrów przebiega knieje;
Ktoś nie śpi, aby spać mógł ktoś.
To są zwyczajne dzieje.
Powiedz mi Waćpan, czy ta komedya, z dodatkiem lasu
piór na głowie i pary prowansalskich róż u dziurawych