Widziane były różne dziwowiska:
Jako to gwiazdy z ogonem, deszcz krwawy,
Plamy na słońcu i owa wilgotna
Gwiazda, rządząca państwami Neptuna[1],
Zmierzchła, jak gdyby na sąd ostateczny.
I otóż takie same poprzedniki
Smutnych wypadków, które jako gońce,
Biegną przed losem, albo są prologiem
Wróżb przyjść mających, nieba i podziemia
Zsyłają teraz i naszemu państwu.
Patrzcie! znów idzie. — Zastąpię mu drogę,
Choćbym miał zdrowiem przypłacić. — Stój, maro!
Możeszli wydać głos albo przynajmniej
Dźwięk jakikolwiek przystępny dla ucha:
To mów!
Jestli czyn jaki do spełnienia, zdolny
Dopomódz tobie a mnie przynieść zaszczyt:
To mów!
Maszli świadomość losów tego kraju,
Które wprzód znając, możnaby odwrócić:
O, mów!
Alboli może za życia pogrzebłeś
W nieprawy sposób zgromadzone skarby,
Za co wy duchy, bywacie, jak mówią,
Skazane nieraz tułać się po śmierci.
Mów! Stój! mów! — Zabież mu drogę, Marcellu.
Marcellus. Mamże nań natrzeć halabardą?
Horacy. Natrzyj,
Jeśli nie stanie.
Bernardo. Tu jest.
Horacy. Tu jest.
Marcellus. Zniknął.
Krzywdzim tę postać tak majestatyczną,
Chcąc ją przemocą zatrzymać; powietrze
Tylko chwytamy i czcza nasza groźba
Złośliwym tylko jest urągowiskiem.
Bernardo. Chciał coś podobno mówić, gdy kur zapiał.
- ↑ „państwa Neptuna“ — morze, ocean.