Strona:H. Porter - Pollyanna.djvu/84

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

chcesz. Proszę natychmiast iść i zrobić to, co powiedziałem — rzekł ostro pan Pendlton.
Pollyanna wydała lekki okrzyk i zniknęła szybko we wskazanym kierunku.
Tym razem nie szukała wśród wierzchołków drzew błękitnego nieba, lecz uważała bacznie, aby się nie potknąć o jakąś gałąź lub kamień. Ani się spostrzegła, jak stanęła przed domem. Widziała go już przedtem, ale nigdy nie była tak blisko niego. Odstraszał ją swym ogromem, dużemi kolumnami po obu stronach drzwi wejściowych i swoim ponurym wyglądem.
Przezwyciężając strach, podbiegła do drzwi i wsadziła klucz do zamku. Z początku nie mogła po przekręcić, lecz po kilku wysiłkach drżących paluszków zamek ustąpił i drzwi się otworzyły.
Pollyanna nabrała tchu, starając się dodać sobie odwagi. Miała przed sobą duży ciemny przedpokój tajemniczego domu, do którego nikt prawie nie wchodził, prócz właściciela. A teraz ona miała sama jedna wejść tu do tych dużych ponurych pokoi i stamtąd telefonować do doktora, że gospodarz domu leży bezwładny w lesie...
Nie oglądając się, przebiegła przedpokój i otworzyła drzwi, za któremi, według wskazówek, powinien był znajdować się telefon. Pokój ten był również ciemny, gdyż, widocznie z powodu upału, okiennice były przymknięte i tylko wąski promień słońca, przedzierając się przez szparę, padał na posadzkę i rozsiewał trochę światła.
Spostrzegłszy telefon na wskazanem miejscu, podbiegła doń i, odszukawszy w spisie abonentów