Strona:H. Porter - Pollyanna.djvu/79

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

z pań ciszę, która zapanowała w pokoju po słowach Pollyanny.
Dziewczynka wylęknionym wzrokiem przebiegła po twarzach siedzących wokoło pań.
— Tak, proszę pani — zapomniałam jeszcze powiedzieć, że on przecież będzie pracował!
Znów chwila ciszy. Następnie dwie, czy trzy panie zaczęły ją wypytywać, a dowiedziawszy się szczegółów, rozmawiały między sobą z widocznem ożywieniem.
Z drżeniem serca przysłuchiwała się Pollyanna rozmowie, i chociaż nie mogła pochwycić wszystkiego, zrozumiała jednak, że żadna z tych pań nie miała u siebie miejsca dla chłopca i każda myślała, że zrobi to inna. Słyszała, jak żona pastora zaproponowała, aby „Koło opieki“ pokrywało ze swych funduszów koszta wychowania chłopca. Możnaby było w tym roku posłać trochę mniej dla dzieci w Indjach! Propozycja ta wywołała ożywioną rozmowę, ale tym razem głosy były mniej przychylne.
Pollyanna zrozumiała, że „Koło opieki“ słynęło ze swych hojnych ofiar dla Misji w Indjach i że byłoby ujmą posłać w tym roku mniej pieniędzy, niż zwykle. Z dalszej rozmowy wynikało, że żadna z pań nie interesowała się wcale, w jaki sposób używano tych pieniędzy, chodziło tylko o to, aby nazwisko ich figurowało na liście ofiarodawców, odsyłanej prawdopodobnie wraz z datkami pieniężnemi do Indyj.
Wszystko to było tak męczące, że Pollyanna swobodnie i głęboko odetchnęła dopiero wtedy, gdy się znalazła na świeżem powietrzu.