Strona:H. Porter - Pollyanna.djvu/69

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Chłopiec spojrzał na nią z lekceważeniem.
— Głupia jesteś! Czyżbym szukał, gdybym wiedział, gdzie będzie!
Pollyanna poruszyła główką: chłopiec był niegrzeczny, a ona nie lubiła, gdy ją nazywano głupią.
— Zresztą to przecież nie jest dorosły człowiek — pomyślała.
— Gdzie mieszkałeś przedtem? — zapytała znów.
— Możebyś tak przestała ciągle pytać i pytać — powiedział niecierpliwie chłopiec.
— Muszę — odparła spokojnie Pollyanna — gdyż inaczej nicbym nie mogła o tobie się dowiedzieć! Mów ty więcej, wtedy nie będę pytała.
Chłopiec uśmiechnął się i zaczął mówić, już znacznie mniej ponuro:
— A więc jestem Dżimmi Bin. Mam dziesięć lat, wkrótce kończę jedenaście. W zeszłym roku byłem przyjęty do przytułku dla sierot, ale tam jest tak pełno, że nie mają dla mnie miejsca. Zresztą nie jestem im potrzebny!... Dlatego też opuściłem przytułek. Obecnie muszę gdzieś zamieszkać, ale nie wiem gdzie! Chciałbym znaleźć przytułek, ale wiesz, taki zwyczajny, gdzieby była matka, a nie przełożona! Ty pewnie masz rodziców, masz domowe ognisko, a ja go nie mam od czasu... jak umarł mój ojciec! Szukam go teraz. Byłem już w czterech domach, ale tam mnie nie chciano, chociaż mówiłem, że będę pracował! Czy to wszystko, co chciałaś wiedzieć?
Przy końcu mówił głosem nieco wzruszonym.
— Jak to brzydko, że cię nie chcieli przyjąć! —