Strona:H. Porter - Pollyanna.djvu/57

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ła to, co zechce. Oczywiście, wszystkiego jest potrochu — ale jest. Chciała pani kurczę — jest. Naturalnie, idąc do pani, bałam się okropnie, że pani właśnie dziś będzie miała chęć na pasztet, lub potrawkę, a tego nie miałam ze sobą. Ale, chwała Bogu, wszystko poszło dobrze!
— Mówiąc to, Pollyanna wyjęła z koszyka trzy małe salaterki.
Chora zaś tak była zaskoczona tem wszystkiem, że słowa nie mogła wymówić.
— Zostawiam to wszystko — powiedziała Pollyanna, stawiając salaterki na stół. — A teraz chciałabym się dowiedzieć, jak się pani miewa? — dodała grzecznie.
— Dziękuję, niebardzo dobrze — odparła pani Smith, która zdążyła przez ten czas odzyskać swój zwykły nastrój niezadowolenia ze wszystkiego. — Nie mogłam zasnąć, gdyż Nelly Higgins, która mieszka za ścianą, zaczęła grać na fortepianie ćwiczenia i to wytrąciło mnie zupełnie ze snu. Jestem od tej muzyki napół przytomna i nie wiem co zrobię, jeśli to będzie trwało dłużej!
Pollyanna kiwnęła ze współczuciem główką.
— O, ja to rozumiem, proszę pani! To straszne! Pani White, jedna z pań z dobroczynności, przechodziła to samo. Z powodu silnego reumatyzmu zmuszona była dłuższy czas leżeć w łóżku, a ćwiczenia muzyczne sąsiadki za ścianą doprowadzały ją do rozpaczy... dopóki nie przyjechała do niej jej siostra.
— Cóż ta siostra pomogła? — zapytała z zaciekawieniem pani Smith.
— Pomogła, bo była zupełnie głucha.