Strona:H. Porter - Pollyanna.djvu/181

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Zdaje mi się, że gdy chodzi o Pollyannę, panna Polly byłaby teraz zdolna do wszystkiego!
Tym razem, rozmawiając z Pollyanną, panna Polly opowiedziała o odwiedzinach biednej kobiety, która prosiła, by podziękować Pollyannie za nauczenie jej i jej dzieci gry.
— A wychodząc — mówiła panna Polly — dodała, iż teraz zawsze będzie grać w zadowolenie i że wiadomość ta powinna cię ucieszyć!
— Ależ naturalnie, ciociu! Cieszę się bardzo, bardzo! Ale... ciocia tak mówi, jakby coś o mojej grze wiedziała?
— Tak jest kochanie! Wiem o niej od Nansy i znajduję, że jest to bardzo dobra gra. Chciałabym nawet spróbować jej z tobą!
— Ach, Boże... ciociu... kochana...
Pollyanna ledwie mówić mogła ze wzruszenia.
— Tak zawsze chciałam, żeby ciocia pierwsza wiedziała o tej grze — mówiła, ochłonąwszy nieco — tak zawsze pragnęłam z ciocią, przedewszystkiem z ciocią grać w zadowolenie!
— Otóż, dziecino, — rzekła poważnie panna Polly — jeśli nie jestem pierwszą, to w każdym razie będę bardzo gorliwą zwolenniczką twej gry. Wie o niej całe prawie miasto i wszyscy szukają i znajdują pocieszenie w różnych troskach i kłopotach dlatego tylko, że pewna mała dziewczynka nauczyła ich swojej cudownej gry!
— Ach, ciociu! — zawołała ze łzami w oczach Pollyanna. — Jest mi teraz tak dobrze, i jeśli nawet nigdy już nie będę mogła chodzić, to cieszę się z tego, że mogłam chodzić przedtem, gdyż inaczej nie nauczyłabym nikogo mojej gry!