Strona:H. Porter - Pollyanna.djvu/176

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nicy i codziennie z nakazu lekarza odbywam długie spacery. Podczas jednego z nich właśnie poznałam siostrzenicę pani. To drogie, kochane dziecko! Chciałabym, żeby pani zrozumiała, czem ta słoneczka dziewczynka stała się dla mnie! Gdy przyjechałam tu, czułam się tak bardzo osamotniona i smutna! Promienna jej twarzyczka przypomniała mi moją córeczkę, którą straciłam przed kilku laty! Wiadomość o wypadku poruszyła mię do głębi serca, a gdy się dowiedziałam, że biedactwo nie będzie mogło chodzić, i przez to musi się czuć bardzo nieszczęśliwa, przyszłam odwiedzić panią i zakomunikować jej wyrazy szczerego współczucia!
— To bardzo uprzejmie z pani strony — odpowiedziała grzecznie panna Polly.
— A teraz poproszę panią o następującą przysługę: może pani zechce powiedzieć Pollyannie, że „pani Tarbell jest już zadowolona“. Wiem, że te słowa wydają się pani dziwnemi, że pani mnie nie rozumie, i przepraszam bardzo, że nie mogę pani wytłumaczyć tego dokładniej — oczy jej nabrały smutnego wyrazu, a uśmiech powoli znikł z twarzy. — Lecz siostrzenica pani zrozumie, co chciałam przez to powiedzieć! Dziękuję pani zgóry i przepraszam, że pozwoliłam sobie ją niepokoić — dodała, wychodząc.
Panna Polly, zupełnie tym razem oszołomiona, udała się bezpośrednio po wizycie do pokoju Pollyanny.
— Pollyanno, czy znasz panią Tarbell? — zapytała na wstępie.
— O tak, i bardzo ją lubię! Ona jest bardzo