Strona:H. Porter - Pollyanna.djvu/168

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dopiero teraz dowiadując się, jak wielką sympatją cieszyła się jej siostrzenica.
Jedni przychodzili, aby zapytywać, czy się czasem nie polepszyło, inni przynosili książki, kwiaty, lub jakieś łakocie, niektórzy płakali szczerze i otwarcie, lub tylko ukradkiem ocierali łzy.
Jednym z pierwszych był pan Pendlton, który tym razem przyszedł już nie o kulach.
— Nie potrzebuję mówić pani, jak bardzo jestem zmartwiony — przemówił oschle. — Czy nic się nie da zrobić?
Panna Polly spojrzała na niego z rozpaczą.
— Robimy wszystko, co się da! Specjalista przepisał różne lekarstwa, które, ewentualnie, mogą polepszyć stan chorej, lecz nie zostawił żadnej nadziei. Doktór Warren narazie zastosowuje się ściśle do jego wskazówek.
Pan Pendlton wstał i, pomimo, że dopiero co przyszedł, skierował się ku wyjściu. Był blady i wargi mu drżały; doszedłszy do drzwi, odwrócił się i spojrzał na pannę Polly.
— Mam polecenie dla Pollyanny — rzekł. — Zechce pani powiedzieć jej, że widziałem Dżimmi i że zostanie on wkrótce moim małym chłopcem! Sądzę, że Pollyanna ucieszy się z tej nowiny. Prawdopodobnie adoptuję Dżimmi.
Panna Polly straciła na chwilę panowanie nad sobą.
— Jakto? Pan chce adoptować tego chłopca? — zawołała.
— Przypuszczam, że Pollyanna to zrozumie —