Strona:H. Porter - Pollyanna.djvu/156

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Lecz panna Polly wciąż odmownie kiwała głową.
— Nie, kochanie! — mówiła stanowczo, równocześnie zapewniając Pollyannę, że zrobiłaby dla niej wszystko na świecie — tylko nie to.
I rzeczywiście, zdawało się, że panna Polly naprawdę robiła wszystko, co mogła, dla swej siostrzenicy.
— Nigdybym w to nie uwierzyła — mówiła Nansy pewnego poranku Tomaszowi — ale niema poprostu chwili, żeby panna Polly nie starała się coś zrobić dla Pollyanny. Naprzykład wpuszcza do pokoju kota i psa, którym przedtem nie wolno było pokazać się nawet na schodach. Wolno im nawet wskakiwać na łóżko, ponieważ to się podoba Pollyannie. Ciągle porusza szkiełka, wiszące na oknie, aby spowodować „taniec tęczy“, jak go nazywa mała! Kilka razy posyłała Mateusza po świeże kwiaty, a wczoraj widziałam, jak, siedząc przy łóżku chorej, pozwoliła pielęgniarce czesać się podług wskazówek Pollyanny. I nosi teraz loki, aby sprawić siostrzenicy przyjemność!
— Spodziewam się, że to uczesanie nie szpeci jej — zauważył stary ogrodnik.
— Pewnie, że nie! Wygląda w tem nawet...
— Ładnie, nieprawdaż? — przerwał Tomasz. — A pamiętasz, jak nie wierzyłaś mi, kiedy cię zapewniałem, że była piękną kobietą.
Nansy wzruszyła ramionami.
— Oczywiście, nie można powiedzieć, żeby była piękną, lecz w każdym razie nie jest to ta sama