Strona:H. Porter - Pollyanna.djvu/128

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wała z Nansy dłuższe spacery. Na dziś był również projektowany ładny spacer w okolice, lecz wracając ze szkoły, Pollyanna niespodziewanie zobaczyła doktora Chiltona, który dopędzał ją w swym powozie.
Gdy ją ujrzał, zatrzymał konie.
— Pozwól, że cię odwiozę do domu — rzekł. — Chciałbym z tobą pomówić. Właśnie szukałem cię — mówił dalej, gdy Pollyanna zajęła miejsce w powozie — ponieważ pan Pendlton polecił mi prosić cię, abyś koniecznie odwiedziła go dziś po południu. Mówił mi, że chodzi o coś bardzo ważnego.
Pollyanna zgodziła się radośnie.
— O, tak, wiem! Przyjdę na pewno!
Doktór spojrzał na nią ze zdziwieniem.
— Tylko nie jestem pewien, czy mam ci pozwolić iść! Zdawało mi się, że wczoraj działałaś na chorego więcej podrażniająco, niż uspokajająco, moja panno!
Pollyanna roześmiała się.
— Ach, to nie moja wina, a raczej nie tyle moja, ile cioci Polly!
— Jakto cioci Polly? — zawołał zdziwiony doktór.
— A tak... I wie pan, to takie ciekawe... Zresztą opowiem panu. Co prawda pan Pendlton prosił, abym nie opowiadała o tem, ale pewnie nie rozgniewa się, jeśli się pan o tem dowie. Wprawdzie szło więcej o to, aby jej tego nie mówić.
— Komu jej?
— No, cioci Polly! Pan Pendlton woli pewnie sam z nią pomówić, zamiast tego, żebym ja to