Strona:H. Porter - Pollyanna.djvu/11

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i atmosferę radości i wesela, rozsiewaną dokoła przez jej małe siostrzyczki. — Boże, jak to będzie cudnie!
— Cudnie? To nie jest odpowiednie w tym wypadku określenie — odrzekła sucho panna Polly. — Robię to dlatego, że jestem człowiekiem dobrym i zdaje mi się, że znam swe obowiązki!
Nansy zarumieniła się powtórnie.
— Bezwątpienia, proszę panienki! Myślałam tylko, że mała dziewczynka panienkę rozweseli!
— Dziękuję — odparła szorstko panna Polly.
— Narazie nie widzę natychmiastowej tego potrzeby.
— Ale przecie panience przyjemnie będzie mieć przy sobie córeczkę jej siostry — powiedziała znów Nansy, która za wszelką cenę chciała dobrze usposobić pannę Polly do samotnej dziewczynki.
— Jeśli siostra moja była na tyle nieostrożna, że wyszła zamąż i pozostawiła potem sierotę, to nie znaczy, że wychowanie jej winno mi sprawiać przyjemność. Jest to tylko mym obowiązkiem, jak ci to już przed chwilą powiedziałam. Proszę tylko starannie sprzątnąć pokój — dodała, opuszczając kuchnię.
Wróciwszy do swego pokoju, panna Polly wzięła z biurka list, który otrzymała przed kilkoma dniami z małego miasteczka, leżącego daleko na zachodzie.
List ten, adresowany do panny Polly Harrington w Beldingsville, brzmiał jak następuje: