Strona:H. G. Wells - Gość z zaświatów.djvu/67

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   65  —

ją z ręką wikarego w miejscu, gdzie się poszukuje tętna, a podniósłszy oczy w górę, lewą dobywał z kieszeni zegarek.
— No, ale przecież pan nie sądzisz chyba — bronił się wielebny — żebym ja...
Poczekawszy aż skazówka na minutniku obiegła dokoła, zaczął teraz Mr. Crump tonem magistralnym:
— Otóż tak przedstawia się ta sprawa: Wychodzisz pan po śniadaniu gorącem, w skwarne popołudnie letniego dnia. Umysł twój podniecony nadzieją spotkania rzadkiego egzemplarza ornitologicznego, wywołuje napięcie nerwowe wysokiego stopnia, a tem samem nie dopuszcza normalnego procesu trawienia tylko co po spożyciu pokarmów. W zaroślach tymczasem porusza się jakiś kształt ludzki, a że posiadaczowi jego nie było prawdopodobnie po myśli spotkanie w tej chwili osoby obcej, nieznanej, więc odwraca się od pana, a traf chce mieć, że ten właśnie, który się odwracał, ma bardzo osobliwie zdwojoną parę członków, wistocie dosyć przypominających skrzydła ptaka. Rozumie się, dwoi się to wszystko panu w oczach, barwy tych skrzydeł tęczowe nabierają nieznanych na kuli ziemskiej blasków, a co do mnie, to pewny jestem