Strona:H. G. Wells - Gość z zaświatów.djvu/26

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   24  —

Żeby on to jeszcze zaczął chociaż od jakiegoś usprawiedliwienia własnej obecności — ale nie — ani mu to w głowie postało. Opatruje cię od stóp do głów, i w połowie do siebie, w połowie do tego, kogo przed sobą widzi, zaczyna gawędzić w ten sens: Człowiek! najwyraźniej człowiek! człowiek w ubraniu głupiuteńkiem, pozbawiony zupełnie upierzenia w dodatku. Tak jest!... to musi być ta Kraina Snów, o której...
Przecież takiemu trzeba coś odpowiedzieć, jeśli ktoś wogóle niema zamiaru odwrócić się od niego plecami, albo, co byłoby o wiele radykalniejszem, wpakować mu w głowę pozostały w drugiej lufie nabój, a to z uwagi na przewidywane różnice w opinjach. Ponieważ zaś wikaremu żadna z ostatnich alternatyw do głowy nie przyszła, więc nie pozostało nic, jak wdać się w oną rozmowę:
— „Kraina Snów“ — powiadasz! Ależ to chyba tak nazwaćby można sfery, z których gościu, przybywasz!
— Nie zdaje mi się...
Ale w tem miejscu przerwał mu wikary, bo istotnie było coś ważniejszego do zrobienia, więc odezwał się:
— Twoje skrzydło krwawi; zanim się więc wdamy w jakąkolwiek dysputę, lepiej