Strona:H. G. Wells - Gość z zaświatów.djvu/21

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   19  —

Z jednej strony rosną tu srebrnokore buki, których zieleń żywa niezmiernie wiele zyskuje na odbiciu od posępnej zieleni sosen. Tam to właśnie przed skwarem południowym chciał szukać sobie schronienia nasz wikary, któremu osobliwie ciężyła dzisiaj jego dubeltówka nabita szrutem średnim, przeznaczonym dla tego jakiegoś tam ptaka. Szedł krokiem ciężkim, ocierając ręką wolną swoje zroszone potem czoło, gdy myśliwskie jego oko dostrzegło w grupie buków jakieś stworzenie żyjące — żyjące, bo różnobarwne było i zmieniało ciągle miejsce. Twarz wikarego ożywiła się, chwycił broń w obie ręce i stanął, jak skamieniały, ale tam wśród buków zrobiło się nagle spokojnie — nic się nie poruszało teraz. Już przychodziło na myśl księżynie, że musiał go wzrok omylić, gdy nagle, o jakieś 20 może yardów odległości wzbił się w górę jakiś twór różnobarwny, i przecinając powietrze swojemi skrzydły, unosił się w przestrzeń. Ani miał, czasu dosyć aby rozróżnić kontury chociażby tego mieszkańca przestworzy powietrznych, ani się zastanowić co czyni i dlaczego czyni, ale ot tak poprostu odruchem, do którego dochodzą przez praktykę strzelcy, zmierzył i wypalił...
Odpowiedział na ten strzał jakiś rozdzie-