Strona:Guzik z kamei (Rodriques Ottolengui).djvu/199

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Słowa te obudziły zainteresowanie ogólne, ale Thauret pozostał spokojnym.
— Każdy fakt jest pełen znaczenia! — oświadczył chłodno. — Jakże atoli objaśnisz go pan, o ile wogóle zdołasz pan to udowodnić?
— Molitaire był istotnie mężem zamordowanej. Przed laty już poróżnili się, ona zaś pojechała do Nowego Orleanu, gdzie założyła jaskinię gry. Podczas spotkania w Paryżu poznała go, gdy zaś ten ptaszek powziął zamiar jechać za klejnotami, było mu na rękę udawać zgodliwego, by użyć byłej żony za narzędzie. Po dokonanem morderstwie, miał interes w zatajeniu nazwiska Montalbon przez wycięcie znaków z bielizny i sukien.
— Proszę wybaczyć, że kontynuuję tę rozmowę — rzekł Thauret — ale interesuje mnie to wielce. Podziwiam szczerze szybkość, z jaką przenikasz pan czyny ludzkie, czyż jednak jest to rzecz całkiem pewna? Czyż przypuszczenie pańskie nie straciłoby dużo na wypadek, gdyby kobieta owa wycięła dawno już przedtem znaki, żyjąc pod przybranem nazwiskiem. Dowody poszlakowe nie są nigdy bez zarzutu, a w razie stracenia tego ogniwa, jakże zdołasz pan udowodnić winę owego Molitaire’a, czy Montalbona? To, że był mężem tej kobiety, nie jest przecież samo w sobie zbrodnią.
— Nie! — odparł Barnes, czując, że trzeba położyć kres utarczce słownej. — To że był jej mężem jest drobnostką, natomiast niezmierne znaczenie mają fakty takie, jak odnalezienie w Paryżu fotografji owego Molitaire'a, którą przypadkowo zostawił w mieszkaniu, dalej rozpoznanie w niej człowieka, którego Mr. Mitchel uważa za złodzieja rubinu, a wkońcu odnalezienie przeze mnie, po powrocie do Nowego Jorku, tegoż klejnotu...