Strona:Guzik z kamei (Rodriques Ottolengui).djvu/173

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

go w głowę. Oczywiście, przypadłem doń zaraz by go obandażować, i powstrzymać upływ krwi, potem zaś pobiegłem do pierwszego osiedla ludzkiego, po ludzi z noszami. Leżał przez dwa miesiące i ozdrowiał zwolna, ale duch jego pozostał zaćmionym, tak żem go musiał umieścić w Nowym Orleanie, w zakładzie obłąkanych, gdzie dotąd przebywa.
— Wszystko to jest bardzo piękne, panie Mitchel, — rzekł Barnes — ale gdzież dowody, że nie pan jesteś ojcem tej dziewczynki, a umysłowo chory krewniak winy nie ponosi, jak wielu mniema?
— Przedewszystkiem, niema pomiędzy nami śladu podobieństwa, poza tem samem nazwiskiem. Mr. Neuilly przyzna chyba, że jestem mu całkiem obcy, podczas, gdy znał dobrze winowajcę. Nie trudno też będzie stwierdzić identyczność moją, gdyż zna mnie mnóstwo osób w Nowym Orleanie. Ale o tem potem, teraz wracam do mego opowiadania.
Postanowiłem dostać w swe ręce dziecko, wiedząc jednocześnie, że Montalbon nie zgodzi się dobrowolnie. Drogą ustawową nie mogłem nic sprawić, nie wyjawiając pochodzenia, czego pragnąłem uniknąć dla małej, oraz pamięci jej matki. Dlatego porwałem ją wprost z ulicy. Nastawiono na mnie moc detektywów, ale Mr. Barnes poświadczy chyba, że się tego nie boję. Wodziłem ich za nos przez dwa lata, aż zaprzestali śledztwa, prawdopodobnie z powodu, że Montalbon nie mogła już płacić. Podniecenie to zrobiło mi doskonale, mogłem zapomnieć o trosce mojej i miałem zajęcie. Dopiero gdy to zupełnie ustało, udałem się w podróż i wróciłem z Europy do Nowego Jorku półtora zaledwo roku temu. Niedługo