Przejdź do zawartości

Strona:Guzik z kamei (Rodriques Ottolengui).djvu/127

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Słusznie, ale ja to przewidziałem i powiedziałem panu. Przez to przyrzeczenie nic pan nie mogłeś zyskać, a odwiedziny musiały tylko stwierdzić to, com powiedział.
— Bardzo mi przykro i obiecuję, że już nie zgrzeszę.
— Zgrzeszyłeś pan znowu, Mr. Barnes.
— Jakto?
— Miss Remsen nie może się ruszyć z domu, nie będąc tropioną przez szpiegów pańskich.
Barnes zagryzł gniewnie usta, wobec tej znajomości wszystkich poczynań swoich.
— Tym razem nie masz pan racji! — rzekł bez wahania. — Przyrzekłem nie napastować Miss Remsen w związku z wiadomą sprawą, atoli śledztwo moje dotyczy czegoś całkiem innego.
— Czegóż to?
— Uprowadzenia.
— Uprowadzenia? To niesmaczne! Kogóż mogła uprowadzić Miss Remsen?
— Młodą panienkę, Różę Mitchel.
— Cóż to za Róża Mitchel, jeśli łaska? Może córka zamordowanej?
— Może. Badam to właśnie. Dotąd uchodzi jednak za córkę pańską.
— Acha! A możesz pan dowieść, że tak jest?
— Nie mogę.
— Doskonale. Otóż ta Róża Mitchel, uchodząca za córkę moją, została przez Miss Remsen przesiedlona z jednego domu do drugiego. Nie możesz pan tego udowodnić, a gdyby zresztą i tak było, gdzież tu się mieści jakieś uprowadzenie? Poprostu przyszła żona moja zabiera dziecko, będące rzekomo córką moją, z jednego miejsca i umieszcza w drugiem.