Strona:Guzik z kamei (Rodriques Ottolengui).djvu/060

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

niem, że obaj panowie drgnęli zlekka. Mitchel, sądząc widocznie, że pora przyłączyć się do tej gry, opuścił Emilję i podszedł do innych.
— Rozmawiacie panowie o kradzieży w pociągu?
— Tak! — wykrzyknęła Dora. — Jakże cudownie wykrył wszystko Mr. Barnes!
— Wykrył wszystko... naprawdę?
— Tak. Wie kto jest złodziejem i że ukrył klejnoty poza pociągiem.
— Przyznaję Mr. Barnes, że bardzo zręcznie wybadałeś pan to. Gdzież je miał zresztą ukryć, skoro cały pociąg i podróżnych zrewidowano?
Barnesa irytował zawsze sposób, w jaki Mitchel starał się obniżyć jego spryt, to też z pewnym gniewem zadał cios następny.
— Powiem panom jeszcze, gdzie mógł złoczyńca ukryć klejnoty w samym pociągu, a rewizja tego miejsca nie przyszłaby na myśl nikomu, mnie samemu nawet. Dama miała klejnoty w torebce ręcznej. Przypuśćmy, że złoczyńca wyrzucił torebkę oknem, zaś klejnoty włożył w kieszeń śpiącej. Nie widząc, po zbudzeniu, torebki, musiała sądzić, że znikły również klejnoty, a złodziej mógł je sobie zabrać po skończeniu rewizji.
— Mr. Barnes, — rzekł Mitchel — jest to zbyt zawiłe i wyszukane objaśnienie! W jakiż sposób mógł złodziej wejść w posiadanie kamieni?
Barnes pokładał wielką nadzieję w tej rewelacji, ale niepowodzenie jego było zupełne. Widać Mitchel i Thauret byli obaj niewinni, gdyż obaj uśmiechnęli się z niedowierzaniem.
— W jaki sposób? — rzekł. — Przez zamordowanie owej damy!
Ale cios chybił ponownie, żaden nie mrugnął nawet. Barnes był chwilowo pokonany, ale zgoła